Zwykle piszę wyłącznie o górach. Ale ta wieś zasłużyła na osobną opowieść.
Przycupnęła na zboczach w miejscu, gdzie Wisłoka, meandrując, wrzyna się między pasmo Danii, Polany i Łysej Góry a górę Kamień. Wewnątrz wsi, na wzgórzu, murowana cerkiew i resztki starego cmentarza. Cerkiew góruje nad wszystkim, jest sensem i sercem tej wsi. Aha, i teraz jest katolickim kościołem.
Wędruję ze schroniska w Hucie Polańskiej. Mijam cerkiew w Polanach. Sklep zamknięty. Mam tylko puszeczki i suchą owsiankę. Ale co tam, po drodze jest Myscowa. Kupię sobie świeżą bułkę i kefir. Na pewno pod sklepem, jak wszędzie tutaj, jest elegancki stół, ławki i parasol. Sklep w Beskidzie jest ośrodkiem życia towarzyskiego, czymś pomiędzy kawiarnią i domem kultury. No więc na pewno będzie stół i ławki!
Wspinam się malowniczą doliną potoku. Upał, zbiera się na deszcz. Idę tak zwanym żółtym szlakiem rowerowym. Jak na razie zauważyłam dwa znaki. Hm… No dobra, droga jest oczywista. Pod koniec doliny muszę wspiąć się na zbocze i przekroczyć przełęcz. Każde zejście w dół doprowadzi mnie do Myscowej. Proste.
Nie tak do końca. Szukam miejsca, gdzie szlak opuszcza dolinę. Jest droga, najpierw łagodnie, potem stromo pod górę przez bujne łąki. Znaków nie ma, ale jakaś dobra dusza przyczepiła do sterczących na łące kołków i samotnych drzew spłowiałe kawałki plastikowej taśmy. Widoki coraz piękniejsze, cerkiew w Polanach jak maleńka, błyszcząca bańka pośród gór.
Przełęcz! Ostatni rzut oka na tamtą stronę i zaczynam zejście na Myscową. Nad górą Kamień wielka chmura. Dreszcz emocji – ten szczyt ma w sobie coś… Poczekaj, Góro. Już niedługo. Pojutrze się spotkamy! Zaliczam jeszcze deszcz, i już Myscowa. Mogłabym tak naprawdę od razu skręcić w prawo na drogę, która przez bezimienne pasmo prowadzi na Chyrową – ale moja restauracja? Mój piękny stolik pod sklepem?
Myscowa to wieś, gdzie czas się zatrzymał. Domy pokryte papą, eternitem, dachówką albo kombinacją – co tam było pod ręką. Wszędzie, nawet pod cerkwią, pasą się krowy i łażą kury.
Pusty plac poniżej cerkwi to centrum wsi. Przystanek i sklep. Gdzie mój piękny stolik? Pod budynkiem mała ławeczka, taka na dwie osoby. Zero parasola. A słońce znowu praży…
Zostawiam plecak na pustej ławeczce (plecy już narzekają) i wchodzę do środka. Nie ma bułek. Przecież nie kupię całego chleba! Decyduję się na kefir, herbatniki i rodzynki. Razem z vege puszką i kranówą z Huty Polańskiej będzie świetny lunch!
Kiedy wychodzę ze sklepu, na ławeczce obok mojego plecaka siedzi kobieta. Wpatruje się we mnie. Przybysz z innego świata, jakiś nowy element.
Zaczynamy rozmawiać. Kobieta może być nieco tylko starsza ode mnie, ale według miejscowego dress codu ubiera się jak ktoś, kto nie ma już wobec życia żadnych oczekiwań. Workowata bluzka, chustka na głowie. Piękne ciemne oczy, spokojna i zrezygnowana twarz. Zadaje mi nieśmiertelne pytanie:
– A dlaczego pani tak chodzi po górach?
Tłumaczę, że pracuję na siedząco. I bolą mnie plecy. Muszę się ruszać.
Kupiła.
Skąd idę? Z Huty Polańskiej do Chyrowej.
Zerka na mnie już nieco inaczej. Może jednak nie jestem z kosmosu…
– Aha… A potem gdzie?
– Do Kotani.
Patrzy na mnie jak na idiotkę: – To przecież w drugą stronę!
To nie mieści się jej w głowie. Idę gdzieś i następnego dnia wracam z powrotem???
Przepadłam. Nic już się nie da zrobić. Jestem niespełna rozumu. A może naprawdę jestem? Jeśli powiem jej, że pragnę przejść kolejny kawałek GSB przez widokowa Łysą Górę, i tak nie uwierzy.
Nie pozostaje nic innego, jak pożegnać się i odejść. Jestem głodna, ale chcę znaleźć miejsce, gdzie nie śmierdzi gnojówką. A poza tym te oczy…
Wieś jest długa. Szutrowa droga prowadzi wśród łąk wzdłuż potoku. Krowy i placki w dużych ilościach. Wreszcie las! Rozkładam na mokrej trawie matę do jogi, pożeram wszystkie smakołyki. Pachnie intensywnie miętą, musiałam zgnieść kilka liści. Zrywam więcej na wieczorną herbatę. Życie jest piękne!
Przechodząc przez bezimienny grzbiet dzielący mnie od Chyrowej delektuję się ciszą. Spotykam stado saren, dwa lisy i zaskrońca. I faceta, który na mój widok zatrzymuje traktor i zadaje drugie nieśmiertelne pytanie:
– A nie boi się pani tak sama?
– Nie. Czego mam się bać?
– No, że zgwałcą…
– E, tam! Do widzenia!