Ta dolina skradła moje serce. Leży w Beskidzie Niskim. Jak wiele tamtejszych miejsc ma swoją historię. Kiedyś była tu spora wieś. Wiatry historii wywiały mieszkających tu Łemków. Już nie wrócili. Pozostały resztki drzew owocowych i stary cmentarz. Łąki nadal są koszone, więc dolina nie zarosła lasem. Wiódł przez nią szlak, który w pewnym momencie zlikwidowano. Słyszałam co najmniej dwie wersje wyjaśniające przyczynę. Pierwsza: miś pogonił turystę, a ten poskarżył się odnośnym władzom. Druga: chciano zapewnić spokój zwierzętom. Dolina dotyka do Magurskiego Parku Narodowego. Na zboczach Czerteży ponoć zimują niedźwiedzie i wychowują tam swoje młode.
W każdym razie ta niezwykła dolina jest niedostępna. Raz na jakiś czas Park Narodowy organizuje tam wycieczki. Jest w dolinie domek, gdzie strażnicy pomieszkują i czyhają na turystów. Każą im zawrócić. Jeśli chcesz sobie skrócić drogę schodząc ze szlaku granicznego – uważaj!
Teraz jest środek zimy. Śnieg i wielki spokój. Lądujemy z Bugą w Hucie Polańskiej. To miejsce to kolejny powiew historii. Wieś była zamieszkana wyłącznie przez Polaków, pracowników huty. Podczas drugiej wojny światowej przetoczył się tędy front… i mieszkańcy nie mieli do czego wracać. Wynieśli się do innych wsi, zajmując gospodarstwa opuszczone przez Łemków. We wsi stała strażnica WOP… i wielka pustka. Teraz ten budynek to Hajstra – schronisko z duszą. Uśmiechnięci właściciele, dobre jedzenie, wokół Magurski Park Narodowy… czego chcieć więcej? A więc – Ciechania! Zimą strażnicy ponoć nie łapią.
Ruszamy na nartach biegowych. Pochmurno, lekki mróz. W dolinie nie ma szlaku, ale wzdłuż potoku Pomiarka biegnie wyraźna droga. Na niej głównie ślady zwierząt. Biegniemy. Dolina jest dosyć wąska, po stromych zboczach schodzą buki i świerki. Sporo krzaków.
Ups… docieramy do miejsca gdzie droga przecina potok, dość szeroki w tym miejscu. Pokryty śniegiem i lodem pień drzewa udaje kładkę. Buga nie waha się. Jednym ruchem przerzuca narty na drugą stronę, siada okrakiem na pniu i posuwa się naprzód. Nie podoba mi się ta kłoda. Ruszam wzdłuż potoku, żeby znaleźć lepsze miejsce. Nagle słyszę:
-Mamo, ratuj!
Buga zmieniła konfigurację. Wisi teraz pod pniem „na leniwca”, trzymając go rękami i nogami. Jest już blisko drugiego brzegu. Tuż pod nią kłębi się lodowaty nurt. Biegnę, znajduję zwężenie potoku, przerzucam narty, błyskawiczny skok… i pędzę do pnia. Uff, Buga już w pionie. Właśnie schodzi z kłody. Możemy ruszyć dalej.
Las przerzedza się, potok maleje. Między drzewami przebłyskują śnieżne płaszczyzny. Pojawia się słońce. Jesteśmy w głównej dolinie. Białe, gładkie zbocza schodzą ze wszystkich stron. Cisza i pustka. Tropy jeleni, saren, dzików… nawet wilków. Ludzkich śladów brak.
Podchodzimy na przeciwległe zbocze. Kępa drzew kryje stary łemkowski cmentarz. Metalowe i kamienne krzyże opowiadają historie sprzed lat. Ale cmentarz ma też swoich mieszkańców. W jednym z grobów zamieszkały borsuki. Wydeptały wokół wyraźne ścieżki. Jest nawet toaleta. Chwilę stoimy w ciszy. I ruszamy dalej, trawersem wzdłuż doliny i wyżej na zbocze góry zwanej Nad Tysowym. Podchodzimy pod krawędź lasu – i w dół! Śnieg jest miękki, nasze biegówki nieźle sobie radzą udając narty zjazdowe. Potem chwila odpoczynku w starym sadzie i ruszamy w górną część doliny. Grzbietem biegnie granica i szlak. Przełęcz po polsku jest bezimienna. Słowacy nazwali ją Tepajec. Podchodzimy. Coraz więcej tropów, cała wielka księga napisana na śniegu. Niedaleko widać wielką plamę zdeptanego błota. A na niej całe stado dzików. Niektóre leżą, inne ryją w błocie. Nie zwracają na nas uwagi. Ale są czujne. Mały dzik wychodzi poza plamę błota, idzie w stronę lasu. Natychmiast rusza za nim dorosły. Może to matka? Duży dzik wyprzedza małego i zagradza mu drogę. Chyba coś mu mówi, bo malec potulnie wraca do stada. Patrzymy zafascynowane, ale nie podchodzimy bliżej, nie chcemy ich spłoszyć. Przecież są u siebie, to my jesteśmy intruzami.
Pora wracać. Przez ten czas zbocze znalazło się w cieniu, miękki śnieg pokrył się warstewką lodu. Na nartach zjazdowych wystarczyłoby mocniej przyciąć… na biegówkach jest trudniej. Ale dajemy radę. Przecinamy dopływ potoku i zjeżdżamy w stronę znajomej wąskiej dolinki Pomiarki. Ostatni rzut oka na płaszczyzny śnieżnej bieli i zanurzamy się w las.
Docieramy do miejsca podwójnej przeprawy. Potok robi tu efektowny zawijas. Zmieniamy strategię. Po prostu przetrawersujemy zboczem, nie będzie trzeba kombinować, skakać i zwisać.
Ale bez kombinacji się nie obejdzie. Zbocze jest strome, porośnięte gęstym lasem. Suniemy, jedna noga wyżej, druga niżej. Co chwila blokada w postaci gęstych krzaków albo wykrotu. Niżej potok tańczy po kamieniach, prawie słychać, jak się z nas śmieje… Nie poddajemy się. Przerąbujemy się przez chaszcze i zjeżdżamy na drogę.
W głównej dolinie już cień, ale przeciwległe zbocze kusi śnieżną bielą. Podchodzimy wyżej, jeszcze przez chwilę kąpiemy się blasku słońca.
Zjeżdżam pierwsza, kawałek na wprost i wchodzę w długi, łagodny zakręt. Moje biegówki z okutymi krawędziami świetnie się spisują. Po chwili rusza Buga:
-Jadęęęęęęę…!
Łup. Jej narty są węższe i nie mają okutych krawędzi.
Zjeżdżamy w dół doliny. Jeszcze przystanek przy koniach. Jest ich tu całe stadko. Żyją swobodnie na ogromnym terenie. Jedzą co chcą, łażą, gdzie im się podoba. Zimą przychodzą na siano. Są porośnięte solidną zimową sierścią, patrzą na nas bystro spod nastroszonych grzyw: macie coś? Mamy. Zostało trochę chleba.
Zjeżdżamy pod schronisko. Wewnątrz wita nas ciepło, światło, zapach jedzenia.
Ustawiamy dumnie narty w sieni i pędzimy się przebrać.
Jutro dolina Baraniego – nowe wyzwanie dla naszych biegówek!

