Wszystkie posty otagowane “wędrówki po górach

Myscowa

Zwykle piszę wyłącznie o górach. Ale ta wieś zasłużyła na osobną opowieść.

Przycupnęła na zboczach w miejscu, gdzie Wisłoka, meandrując, wrzyna się między pasmo Danii, Polany i Łysej Góry a górę Kamień. Wewnątrz wsi, na wzgórzu, murowana cerkiew i resztki starego cmentarza. Cerkiew góruje nad wszystkim, jest sensem i sercem tej wsi. Aha, i teraz jest katolickim kościołem.

Wędruję ze schroniska w Hucie Polańskiej. Mijam cerkiew w Polanach. Sklep zamknięty. Mam tylko puszeczki i suchą owsiankę. Ale co tam, po drodze jest Myscowa. Kupię sobie świeżą bułkę i kefir. Na pewno pod sklepem, jak wszędzie tutaj, jest elegancki stół, ławki i parasol. Sklep w Beskidzie jest ośrodkiem życia towarzyskiego, czymś pomiędzy kawiarnią i domem kultury. No więc na pewno będzie stół i ławki!

Wspinam się malowniczą doliną potoku. Upał, zbiera się na deszcz. Idę tak zwanym żółtym szlakiem rowerowym. Jak na razie zauważyłam dwa znaki. Hm… No dobra, droga jest oczywista. Pod koniec doliny muszę wspiąć się na zbocze i przekroczyć przełęcz. Każde zejście w dół doprowadzi mnie do Myscowej. Proste.

Nie tak do końca. Szukam miejsca, gdzie szlak opuszcza dolinę. Jest droga, najpierw łagodnie, potem stromo pod górę przez bujne łąki. Znaków nie ma, ale jakaś dobra dusza przyczepiła do sterczących na łące kołków i samotnych drzew spłowiałe kawałki plastikowej taśmy.  Widoki coraz piękniejsze, cerkiew w Polanach jak maleńka, błyszcząca bańka pośród gór.

Przełęcz! Ostatni rzut oka na tamtą stronę i zaczynam zejście na Myscową. Nad górą Kamień wielka chmura. Dreszcz emocji – ten szczyt ma w sobie coś… Poczekaj, Góro. Już niedługo. Pojutrze się spotkamy! Zaliczam jeszcze deszcz, i już Myscowa. Mogłabym tak naprawdę od razu skręcić w prawo na drogę, która przez bezimienne pasmo prowadzi na Chyrową – ale moja restauracja? Mój piękny stolik pod sklepem?

Myscowa to wieś, gdzie czas się zatrzymał. Domy pokryte papą, eternitem, dachówką albo kombinacją – co tam było pod ręką. Wszędzie, nawet pod cerkwią, pasą się krowy i łażą kury.

Pusty plac poniżej cerkwi to centrum wsi. Przystanek i sklep. Gdzie mój piękny stolik? Pod budynkiem mała ławeczka, taka na dwie osoby. Zero parasola. A słońce znowu praży…

Zostawiam plecak na pustej ławeczce (plecy już narzekają) i wchodzę do środka. Nie ma bułek. Przecież nie kupię całego chleba! Decyduję się na kefir, herbatniki i rodzynki. Razem z vege puszką i kranówą z Huty Polańskiej będzie świetny lunch!

Kiedy wychodzę ze sklepu, na ławeczce obok mojego plecaka siedzi kobieta. Wpatruje się we mnie. Przybysz z innego świata, jakiś nowy element.

Zaczynamy rozmawiać. Kobieta może być nieco tylko starsza ode mnie, ale według miejscowego dress codu ubiera się jak ktoś, kto nie ma już wobec życia żadnych oczekiwań. Workowata bluzka, chustka na głowie. Piękne ciemne oczy, spokojna i zrezygnowana twarz. Zadaje mi nieśmiertelne pytanie:
– A dlaczego pani tak chodzi po górach?
Tłumaczę, że pracuję na siedząco. I bolą mnie plecy. Muszę się ruszać.
Kupiła.
Skąd idę? Z Huty Polańskiej do Chyrowej.
Zerka na mnie już nieco inaczej. Może jednak nie jestem z kosmosu…
– Aha… A potem gdzie?
– Do Kotani.
Patrzy na mnie jak na idiotkę: – To przecież w drugą stronę!

To nie mieści się jej w głowie. Idę gdzieś i następnego dnia wracam z powrotem???

Przepadłam. Nic już się nie da zrobić. Jestem niespełna rozumu. A może naprawdę jestem? Jeśli powiem jej, że pragnę przejść kolejny kawałek GSB przez widokowa Łysą Górę, i tak nie uwierzy.

Nie pozostaje nic innego, jak pożegnać się i odejść. Jestem głodna, ale chcę znaleźć miejsce, gdzie nie śmierdzi gnojówką. A poza tym te oczy…

Wieś jest długa. Szutrowa droga prowadzi wśród łąk wzdłuż potoku. Krowy i placki w dużych ilościach. Wreszcie las! Rozkładam na mokrej trawie matę do jogi, pożeram wszystkie smakołyki. Pachnie intensywnie miętą, musiałam zgnieść kilka liści. Zrywam więcej na wieczorną herbatę. Życie jest piękne!

Przechodząc przez bezimienny grzbiet dzielący mnie od Chyrowej delektuję się ciszą. Spotykam stado saren, dwa lisy i zaskrońca. I faceta, który na mój widok zatrzymuje traktor i zadaje drugie nieśmiertelne pytanie:
– A nie boi się pani tak sama?
– Nie. Czego mam się bać?
– No, że zgwałcą…
– E, tam! Do widzenia!

myscowa

Myscowa. Kościół w budynku dawnej cerkwi. Góruje nad wszystkim.

myscowa

Chyrowa (Skróty)

To miał być jeden z dni rekreacyjnych. Śpię dwie noce w schronisku w Chyrowej, pławiąc się w rozpuście pojedynczego pokoju z łazienką za jedyne 60 zł. Tak więc ruszam na lekko, kierunek dość oczywisty. Nigdy nie byłam w Dukli. A jeśli ktoś wielbi prozę Stasiuka, Dukli po prostu nie może ominąć! Pan Andrzej, sympatyczny właściciel schroniska, radzi mi pójść skrótem:
-O, tędy – pokazuje – prosto jak strzelił zboczem w górę. Tylko proszę uważać na druty kolczaste.  Obiadokolacja o szóstej, proszę się nie spóźnić.

Ruszam. Rzeczywiście, strome zbocze jest szczelnie ogrodzone drutem kolczastym. Nie mam ochoty w to włazić. Już kiedyś pogonił mnie z widłami właściciel ogrodzonego pastwiska, na które wtargnęłam.
Decyduję się iść po Bożemu, szlakiem. Trawa mokra po całonocnym deszczu, strumienie wezbrane. W lesie na zboczach Chyrowej droga chwilami to jedno wielkie bajoro. Więcej kałuż niż gliniastego błota. Dość zimno i pochmurno.
Schodzę w stronę Dukli – i nagle słońce! Robi się upał. Pośpiesznie ściągam kolejne warstwy, wypijam resztkę wody. Zaraz kupię sobie nową.
W Dukli gubię szlak, ale wędruję na czuja w stronę rynku. Wczasowicze snują się w upale. Nad miasteczkiem potężny smog: przez środek jedzie noga za nogą sznur samochodów. Tiry z drewnem, reanimowane busy, wszystko smrodzi na potęgę. Pić!
Nad miastem góruje charakterystyczna sylwetka Cergowej. Jak Giewont nad Zakopanem. Widać ja prawie z każdego miejsca.
Na rynku odkrycie: nowo otwarty mini-barek ze świeżo wyciskanymi sokami. Zamawiam największy ze szpinaku, jabłek i pomarańczy i zalegam na ławce w cieniu. Życie jest piękne!
Oglądam ciekawy rokokowy kościół i coś, co bez wątpienia było kiedyś synagogą. Drugi kościół pod wezwaniem św. Jana z Dukli, nie zachwycił mnie, ale za to stojąc przed nim świetnie widać ten magiczny, przekoszony stożek… Zmierzam jeszcze do parku, ale stwierdzam, że już za późno. Pora wracać. Obiadokolacja, no tak.
Wracając decyduję, że spróbuję znaleźć ten skrót. Łapie jakąś drogę, ale zbyt mocno skręca z powrotem, nie będę przecież łazić w upale po szosie. Chcę wracać lasem. Cofam się do szlaku, idę dalej. Po analizie mapy znajduję skrót. Udało się! Jest już późno, idę szybko. Ścieżka wyprowadza mnie z lasu na piękne, suche łąki. Gdzieniegdzie jałowce jak cyprysy, rozgałęzione malowniczo sosny. Rozległy widok na sąsiednie góry. Schodzę niżej, widać już Chyrową. Ścieżka znika w trawie. Idę na przełaj przez pastwisko. Drut kolczasty!
Próbuję go ominąć, trawersuję zbocze. Pakuję się w nieprawdopodobne chaszcze: kłębowisko jeżyn i ostów, wszystko po pas. Potem wbijam się w las z tak gęstym poszyciem, że trudno normalnie iść. Nie mam maczety… W końcu łapię koryto strumienia. Śliskie, chybotliwe kamienie, zwalone drzewa, ale jakoś posuwam się naprzód. W końcu ląduję na zachwaszczonym pastwisku, gdzie dominują krowie placki. Krów nie ma. Przekraczam jakiś mizerny drut kolczasty – teraz nie mam już wyjścia! Śmierdzi coraz bardziej.
Podwórko, równie zasrane jak wszystko wokół. Mając po prawej gąszcz, a po lewej drut kolczasty i strumień, po prostu muszę przez nie przejść. Kolacja za 5 minut…
Naprzeciw mnie, na środku podwórka, duża owca, tak brudna, że ciągną się za nią brązowo-czarne malownicze kłaki. Stoi jak wryta, z wyrazem autentycznego zdumienia na pysku.
– O, kurwa… Kto ty jesteś? Co tu robisz?
Obok faceci ładują coś na wóz. Miny mają identyczne jak owca.
– Dzień dobry! Przepraszam, że wchodzę na podwórko. Ale trochę się śpieszę. Idę do pana Andrzeja do schroniska.
Jeden z facetów odzyskuje mowę. Coś bełkocze , że tak bezkarnie przez czyjeś podwórko to nie można…
Ale ja już jestem na drodze. Kolacja! Biegiem po zboczu pod górę.

Spóźniam się dziesięć minut. Ale pani wcale nie marudzi. I znów dostaję kotlet zwisający z talerza. Nawet po rąbaniu się przez chaszcze i forsowaniu strumienia nie jestem w stanie go zjeść.

Noga nadwerężona skakaniem po śliskich kamieniach dokucza mi jeszcze przez cały tydzień. Następnym razem przejdę przez te druty.

hyrowa

Górna część mojego skrótu. Widok na dolinę Chyrowej

Góra Kamień

kamien

Wejść na górę to znaczy nawiązać z nią intymną relację. Doświadczasz jej, a ona Ciebie. Zostawiasz swój ślad: pot, zmęczenie, uczucia, których doświadczyłeś. Oraz dostajesz coś w zamian.

I nie mówię tu o pięcio- i ośmiotysięcznikach. Każda góra, nawet niewielka, jeśli chodzi o wysokość w metrach n.p.m., ma coś do zaoferowania. Przecież nie tylko ludzie wysokiego wzrostu mają osobowość.

Górę Kamień znałam już trochę. Przeszłam przez nią w pewne sierpniowe popołudnie. Właśnie skończyła się trwająca całą noc ulewa. Zapamiętałam mokre chaszcze, kiepsko oznakowany szlak i piękny bukowy las. Przeważnie w dół. Szłam z Krempnej w stronę Kątów.

Teraz, rok później,  wiedziałam, że trochę przesadziłam z długością trasy. Szłam na ciężko, z Chyrowej do Kotani przez pasmo Łysej Góry. To niby nie tak daleko. Ale mój kręgosłup z pewną ilością zwyrodnień i moje sztuczne biodro życzą sobie często odpoczywać. Mają w zanadrzu potężny argument – ból. No więc robię przerwy. Kładę się i odpoczywam. Robię psa z głową w dół, żeby odciążyć barki. I w drogę!

Gonił mnie czas. Wyszłam trochę za późno. Ale spotkałam w Chyrowej bratnią duszę, trzeba było pogadać. Z pasma Łysej Góry patrzę na Kamień, ciemny spiętrzony garb po prawej: witaj! Niedługo się spotkamy. Znowu leżenie pod szczytem Łysej (nie dajcie się nabrać, sam szczyt jest zarośnięty, zero widoków! Najlepsza jest polana przed szczytem, bliżej Chyrowej). Więc regeneruję kręgosłup w wysokiej trawie.

-O! – dziwię się głośno – człowiek!

Przez ostatnie dni nie spotykałam nikogo. No, poza ludźmi w schronisku i tymi, co łazili w Dukli po rynku.

Facet pędzi naprzód. Siwa broda, wielki plecak. Idziemy w tą sama stronę. Mijamy się nawzajem, raz on odpoczywa, raz ja.

-Skąd i dokąd? – pytam zwyczajowo. – Z Teodorówki  do Bartnego.

Wow, myślę sobie – niezły zawodnik! Ale niezły zawodnik nie ma mapy ani picia. Po jakimś czasie widać, że jest zwyczajnie zmęczony. Idziemy już razem. Człowiek nie ma mapy, a szlak, jak to w Beskidzie, słabo widoczny. Albo wcale.

Schodzimy na Kąty kupić picie. Widać Wisłokę wijącą się jak wąż u stóp Kamienia. Góra jak zwykle straszy. Podejście jak diabli, a my zmęczeni. To się nazywa Beskid Niski???

Nowy znajomy znów mnie wyprzedza, ale doganiam go przy krawędzi lasu. Późne popołudnie, a góra Kamień piętrzy się przed nami. Teraz idziemy już razem. Po drodze strajk mojej nogi, nadwyrężonej wczorajszym chaszczowaniem doliną bezimiennego potoku. Bandaż i w górę. Stromo! Odpoczywamy coraz częściej. W bukowym lesie już zmrok. Pomału kończą się siły. Myślę o coraz większym zmęczeniu mojego towarzysza. O tym, że jest po zawale. I że na przełęczy, do której idziemy rozstrzelano 1200 Żydów. Mistyczne światło między pniami, duchy aż fruwają w powietrzu.

Mój nowy znajomy rozsądnie decyduje, że zejdzie ze mną do Kotani. To dobrze. Wychodzimy z lasu, aż gęstego od duchów. Uf, na świecie jeszcze jasno! Jest to już to stadium zmęczenia, że znajdujesz się jakby poza swoim ciałem. Czuję ból w kostce, bolesny ucisk plecaka na ramionach, ale wszystko jest jakby poza mną. Tylko ból, coraz silniejszy, jest realny.

Wreszcie Kotań. Miejsce, gdzie śpimy – stajnia Rumak, która działa też jako schronisko- kompletnie nie istnieje w naszej rzeczywistości. Żadnej tablicy ani szyldu. Mamy adres, ale domy w Kotani stoją według swojej własnej logiki. Odpalam Google maps, pokazują mętnie, że to w pobliżu. Gdzie ta cholerna stajnia? Wreszcie jakaś dziewczyna pokazuje nam drogę. Widzimy BARDZO zniszczony budynek, niemal zrujnowany. Tu mamy spać??? Na tym etapie zmęczenia jest nam z lekka wszystko jedno. Jest drugi budynek, odnowiony. Prawdziwa stajnia.

– Śpimy na sianie? – pyta mój towarzysz. Mądrala, ma śpiwór, a ja nic, tylko matę do jogi.

Pojawia się dziewczyna ze schroniska. Eureka! Stajnia z drugiej strony  ma prawdziwe pokoje z najprawdziwszymi łóżkami. Kuchnia, łazienki, salon – po prostu pałac.

Jeszcze kolacja (tłusta mielonka po zawale, Marku???), krótka rozmowa i spać. W nocy budzi mnie ból sforsowanych tkanek. No cóż, zapracowałam na niego. Kiedy rano w mżawce ćwiczę jogę, przychodzi sms: Trochę przesadziłaś: ponad 20 kilometrówy, 800 m różnicy wzniesień. BŁAGAM, nie idź dziś czerwonym szlakiem.

Nie poszłam. Noga w kiepskim stanie i ogólne zmęczenie. Cudownie stromy Ostryj Wierch zostaje na następną wyprawę.

Ostatnie chwile wędrówki z Markiem. Żegnamy się. Schodzę na Świątkową. Zerkam jeszcze w stronę góry Kamień.

Dziękuję ci, Góro. Teraz wiem, że mogę więcej.

 

Wreszcie w drogę!

w drogeNareszcie! Ruszam na samotną wędrówkę! Przede mną dziki kawałek Beskidu Niskiego. Chaszcze i niezbyt dobrze oznakowane szlaki. Zmęczenie i ból pleców w pakiecie. Wielka radość gratis. Obcuję z górami, dotykam ich i połykam je. Rozmawiam z nimi i ze sobą. A przez większość tego czasu – po prostu jestem. Nie ma nic poza drogą. Skały, błoto , drzewa, gąszcze, trawy. Po prostu idziesz, patrzysz, gdzie postawić stopę, jak zejść po śliskim błocie. Gdzie ten szlak? Gdzie sensowny kawałek trawy, żeby odpocząć i nie siąść na krzakach jeżyn? Istnienie i nie-myślenie.

Ruszam z Ożennej. To dawna wieś łemkowska w pobliżu granicy ze Słowacją. Reszki pegeeru, kilka chałup, cmentarz. Nade mną wielki jesion, który pewnie wiele mógłby opowiedzieć. A więc w drogę!

Moje dystanse nie są duże. Mimo wszelkich redukcji plecak trochę waży. Noga z endoprotezą buntuje się, kiedy chodzę z ciężarem zbyt daleko. Podobnie mój kręgosłup. Zawsze zabieram matę do jogi. Trzeba poćwiczyć przed trasą i po. Nie dla fanaberii, po prostu dlatego, żeby uniknąć bólu. Wędruje tez ze mną podróżna poduszka ortopedyczna. Mój kręgosłup szyjny głośno protestuje, kiedy jej nie ma. No dobra, więc ją noszę.

Jak odciążyć plecy podczas wędrówki

wygiecie do tyłu

Wygięcia do tyłu to cała grupa asan. Rozgrzewają, regenerują, świetnie rozciągają całą przednią taśmę ciała. Podczas wędrówki relaksują kark i barki zmęczone dźwiganiem plecaka. Tak więc, jeśli napotkasz odpowiedni obiekt, nie wahaj się ani chwili! Jeśli w dodatku możesz wyprostować nogi, masz dodatkowy bonus – odpoczną też mięśnie nóg, które podczas wędrówki wykonują największą pracę. A jeśli jeszcze głowa jest niżej niż miednica, relaksuje się także mózg, a z nim cały system nerwowy.

Tu odpoczywam na zejściu z pasma Bukowicy w kierunku Wisłoka. Na grzbiecie spotkanie ze Zjadaczem Żmij, oczywiście niespodziewane. Schodzę, jeszcze nie wiem, ze niedługo ucieszy moje oczy widok sarny i sarniątka, które pięknymi, płynnymi susami będą gnać przez wysokie trawy. Jak te gazele w Afryce… A tu Beskid Niski, środek lata.

Drobna uwaga techniczna: tu głowa jest nieznacznie niżej, dlatego ta pozycja nadaje się dla wszystkich. Podobnie jak przy innych asanach odwróconych przeciwwskazania to nadciśnienie, menstruacja, duża wada wzroku.

Cergowa

Odkąd zobaczyłam ten stromy, charakterystyczny kształt, miałam wielkie marzenie: wejść na nią. Nic prostszego? Ale trzeba znaleźć czas, żeby pojechać w Beskid. Samotnie, bo prawdziwe wejście to wędrówka tylko ze sobą i ze swoimi myślami. Trzeba zarezerwować nocleg, ustalić trasę, bo mam więcej marzeń do spełnienia… Chwilowo niedostępna jest dla mnie jedyna słuszna opcja czyli: bierzesz namiot, śpiwór, wszelkie graty i wędrujesz, śpiąc gdzie popadnie. Przez wiele lat moje plecy protestowały nawet przeciw noszeniu DAMSKIEJ TOREBKI NA RAMIENIU! Potem łaskawie zgodziły się na mały plecak. Lekarz ortopeda wygenerował, że chodzenie jest dla mnie świetne, ale mam nosić do 5 kilo. I wędrować po górach z namiotem i żarciem? Nie da się! No więc podkulam ogon. Zamawiam noclegi z pościelą i obiadokolacje. Biorę mało jedzenia – od czego są sklepy i dobrzy ludzie? Plecy i tak mnie bolą. Ale o wiele mniej, niż po siedzeniu przy komputerze!

Cergowa Beskid NiskiWyruszam na Cergową z Daliowej piękna, dziką drogą przez zbocza góry Pitrosal – emocje! Wielki upał. Piję wodę i gadam w chatce studenckiej w Zawadce Rymanowskiej. Kombinuję razem z napotkanym turystą, jak zrobić piękną pętlę przez Cergową i wrócić do Daliowej- najlepiej inną drogą. Zobacz – mówi koleś – kawałek za drugim wierzchołkiem złapiesz ścieżkę, nie tracąc wysokości przejdziesz na jedną górkę, potem na drugą, i już będziesz na Przełęczy Szklarskiej. – Szedłeś tędy? – pytam, bo wiem, jak w rzeczywistości mogą wyglądać ścieżki, które są zaznaczone na mapie. – Nie – odpowiada. Dziewczyny z obsługi chatki też nie wiedzą. Mimo to wyruszam. Strome podejście. Szczyt blisko! I rozczarowanie: pokrzywy, trochę śmieci. Wilgotne krzaki. Gruby facet i dziewczyna jedzą chipsy. Eee, myślę, taka góra… Idę dalej. Ścieżka za drugim wierzchołkiem, pokrzywy, chaszcze. Wielkie błoto, chwilami głębokie, rozległe kałuże. Idę, nie chce mi się rąbać przez ten gąszcz. Widzę po słońcu, że ścieżka skręca coraz bardziej. Już wiem, że to nie ta ścieżka. Wracam pod górę stromym zboczem, szukam. Inna ścieżka. Ale po jakimś czasie też skręca nie tam, gdzie trzeba. Późna pora. Decyduję się na powrót wiedząc doskonale, że nie wyjdę na przełęcz, tylko gdzieś na Zawadkę Rymanowska w okolicy cerkwi. I tak właśnie się dzieje. Trochę zła, a trochę rozbawiona własnym nadąsaniem wracam grzecznie moją poranną trasą. Na osłodę wycyganiam w Farfurni wodę do picia i ogórka małosolnego – pyszności! Wracam pustą drogą przez dzikie zbocza Pitrosala. Długie cienie pod nogami, wieczór.

Dziękuję, góro, za tę lekcję pokory.

PS: Teraz na Cergowej jest piękna wieża widokowa. O tym właśnie będzie następna opowieść.

Jak chodzić po górach z endoprotezą biodra

Ciechania

Najważniejsza rzecz to determinacja. Góry są dla mnie ważne jak oddech. I być w nich, fizycznie siedząc na ławce przed schroniskiem – to za mało. Trzeba je przemierzać, łykać, doświadczać ich na wszelkie sposoby. Spocić się, zmarznąć lub usychać z pragnienia (gdzie, u licha, jest ten strumień???).

Dobrze zrobiona endoproteza biodra pozwala na wędrowanie. Ale nic nie przychodzi samo.  Trzeba było wzmocnić osłabione mięśnie. Niektóre z nich zostały przecięte podczas operacji, inne, przykurczone, wymagały pomocy fizjoterapeuty (dzięki, Kuba!). Moja możliwość wędrowania to codzienne uporczywe ćwiczenia: rozmasowywanie, rozciąganie, wzmacnianie. Joga sprawdza się tu bezbłędnie. Oczywiście stosowana mądrze i w odpowiednim zakresie. I wtedy – co za radość! – idziesz!

Operowana noga zawsze będzie już „dzieckiem specjalnej troski”. Szybciej się męczy, powstają przykurcze. Druga noga, nadmiernie przeciążana przez lata, też potrafi zaprotestować. Co można robić? Częściej odpoczywać. Chodzić z kijami. Masować, zwłaszcza tę operowaną (zawsze zabieram bańkę chińską, jest bardzo lekka).

Póki co, spacer na lekko. Im mniej kilogramów na plecach, tym lepiej dla bioder i kręgosłupa. Na zdjęciu – Dolina Ciechania, Beskid Niski. Pochmurny poranek po deszczowej nocy.

Komarča

bohohinjsko jezero akryl na płótnie

To była długa wycieczka. Koniec sierpnia, Alpy Julijskie, wielki upał. Wspięliśmy się stromą ścianą (wejście z użyciem rąk) na zbocze góry Pršvec i przeszliśmy na grzbiet zwany Komarča. Tu już bez trudności, spokojna wędrówka zalesionym grzbietem, ale widoki też były. W dole błękitnym okiem błyskało Bohinjsko Jezero. Widać, że zbierają się chmury. Potem było ich więcej i więcej… Skończyło się wielką ulewą i spektakularną burzą.

Poprzednio malowałam grzbiet Komarčy widziany znad jeziora. Tu – na odwrót. A więc przeszłam przez własny obraz…

Jak wędrować z plecakiem i chorym kręgosłupem

Trzeba robić przerwy. Barki, ramiona, górna część pleców bolą. Może boleć też dolna część kręgosłupa. Robię wtedy postój. Dobrze jest  położyć się na równej, twardej powierzchni, wyciągnąć ręce za głowę. To wydłuża kręgosłup, przywraca krążenie uciśniętym tkankom. Można też nogi położyć wyżej. Jeśli boli kręgosłup lędźwiowy, trzeba leżąc na plecach zgiąć nogi w kolanach, postawić stopy. Jeśli jest na to czas, warto zdjąć buty, zwiększając swój, jak to się pięknie nazywa, dobrostan. Odetchnij kilka razy, nieśpiesznie, głęboko, poczuj, jak unoszą się żebra i opadają z wydechem.

U mnie, jak widać, dobrostan zwiększony połowicznie – jeden but nadal na nodze. To czas kontuzji kolana – do kolekcji doszedł mi nowy ból, a umysł borykał się z nowym lękiem. Lewa noga była systematycznie przeciążana, kiedy prawy staw biodrowy nie nadawał się już do użytku i kiedy wszczepiona została proteza. Później, mimo treningu symetrycznego chodzenia, też nie miała kiedy odpocząć. Załatwiło ją wejście bez kijów trekkingowych na Łysą Górę. Nie, nie o północy… Nie było czarownic. Po prostu zawsze na podejściu i zejściu trzeba mieć kije!

lawka

„W góry? Z endoprotezą biodra? Z chorym kręgosłupem?

biwak

Co też pani przychodzi do głowy? „- zapytał pewien Bardzo Dobry Fizjoterapeuta. Faktem jest, że wtedy jeszcze endoproteza była w planach, używałam mojego „starego” biodra, które odmawiało już posłuszeństwa. Zakres ruchu w stawie drastycznie się zmniejszył, cała okolica ordynarnie bolała, w dzień i w nocy.

Tak, w góry z endoprotezą biodra i chorym kręgosłupem. Tak właśnie wędruję. Jeśli idę sama, minimalizuję ciężar, rozkładam trasę na etapy, zaklepuję noclegi. I ruszam!

Czasem jadam w tak pięknym miejscu jak to na zdjęciu. To Wahalowski Wierch, Beskid Niski. Jak widać, mata do jogi zawsze wędruje ze mną…

Nie wiem, co powiedziałby teraz Bardzo Dobry Fizjoterapeuta. Byłam u niego tylko raz. Mój obecny mówi: „Wiem, ze czasem trochę coś nadszarpniesz wędrując. Wtedy naprawimy. Ale kiedy człowiek robi to, co go kręci, jego tkanki zawsze są w lepszym stanie, niż gdyby rezygnował z tego i był nieszczęśliwy.”

Zwyrodnienia kręgosłupa i endoproteza biodra to ograniczenia. Tak samo, jak rozległe pooperacyjne blizny, które też posiadam. Każde z nich jest osobnym problemem do przepracowania. Trzeba przygotować się do wędrówki. Wzmocnić osłabione, rozciągnąć przykurczone. Warto zrobić to w porozumieniu ze specjalistą. No cóż, dlatego zostałam specjalistą. Mam siebie zawsze pod ręką…

Żeby była jasność: nie zachęcam do robienia rzeczy szalonych i nieprzemyślanych, do walki z wiatrakami. Po prostu opowiadam swoją historię. Historię szukania: kto może mi jeszcze pomóc? Co mogę zrobić, żeby było lepiej? A moje dwa potężne rumaki to Upór i Determinacja. Czasem trzeba wycofać się z pokorą. Powiedzieć sobie: nie, nie będę już biegać. Moja proteza biodra za szybko się zużyje. I przeżyć stratę z tym związaną. Bo bieganie było dla mnie ważne.

Teraz chodzę po górach. Eksploruję Beskid. Po prostu pożeram go…. A jak smakuje!